W kinie nikt Cię nie uratuje
Nikt cię nie uratuje to odważny i zabawny horror, który został wydany na Disney+ bez wcześniejszej zapowiedzi. Film, przypominający ubiegłoroczny sukces Prey, okazuje się najlepszą produkcją oferowaną przez platformę od dłuższego czasu. Zostajemy wrzuceni do domu osadzonego w bliżej nieokreślonej epoce w Ameryce, gdzie młoda kobieta o imieniu Brynn jest całkowicie odizolowana od swojej społeczności. Uśmiecha się ciepło do ludzi, których spotyka, unikając ich tak bardzo, jak to możliwe, ponieważ kosmici grożą zniszczeniem jej życia i skonfrontowaniem jej z burzliwą przeszłością.
Urzekające napięcie w sugestywnej ciszy
Film urzeka fascynującą konstrukcją napięcia. Dialogi są rzadkie, a wspaniała gra Devera jest sercem i duszą tego dzieła. Na szczęście całkowicie zgadzamy się z jej spanikowanymi, pośpiesznymi próbami i uwielbiamy widzieć, jak eksploruje tutaj różne gatunki, z dala od komedii Olivii Wilde Booksmart i jej roli w szóstym sezonie Justified. Napięcie utrzymuje się od pierwszych minut, a formuła nawiązuje do tak oczywistych elementów, jak A Quiet Place i odcinek Hush z Buffy: Postrach wampirów. Jest to w zasadzie każda narracja, w której bohaterowie przez większą część filmu muszą milczeć z powodu obcych potworów. To klasyczna technika stosowana w serialach, gdzie każdy odcinek przedstawia nowego potwora, ale tutaj reżyser Brian Duffield stosuje ją w filmach w czasach, gdy tego typu seriale już właściwie nie istnieją. Duffield to człowiek doskonale orientujący się w kodeksach gatunku, mający w swoim dorobku takie filmy jak Opiekunka do dziecka, Podwodny czy Miłość i potwory. Nikt cię nie uratuje idealnie wpasowuje się w jego filmografię, a on specjalizuje się w tworzeniu porywającego dramatu, który nie przeciąga się.
Sprytnie wykorzystane brzmienie i projekt muzyczny
Projektowanie dźwięku jest w tym filmie istotne, a muzyka jest umiejętnie wykorzystana do budowania napięcia. Szczególnie widoczna jest szalona scena, w której Brynn biega po domu, będącym głównym miejscem akcji pierwszego aktu filmu, próbując wyłączyć telewizor i sprzęt stereo. Ta scena, w połączeniu z brakiem elementów jednoznacznie sytuujących czas trwania filmu, tworzy atmosferę staromodnego serialu o inwazji obcych, z amerykańską atmosferą, która ustanawia nawiedzoną atmosferę od początku Nikt cię nie uratuje. Obecnie do kin wkraczają złe produkcje, a złe filmy są transmitowane strumieniowo. Pozytywna poczta pantoflowa z pewnością przydałaby się temu filmowi, ale przynajmniej oglądając go sam, oszczędzono mi przeszkadzania hałaśliwej publiczności.
Staranna konstrukcja zapewniająca przytłaczającą atmosferę
Film buduje świat po mistrzowsku i między innymi dlatego udaje mu się wywołać taki niepokój. Nawet tak proste zadanie jak pójście na komisariat wydaje się przerażające (i trzeba przyznać, że często tak jest w prawdziwym życiu). Od początku Nikt cię nie uratuje, gdy Brynn unika pozostałych bohaterów, zadajemy sobie pytania, a film doskonale utrzymuje napięcie. Nawiązuje do filmów takich jak Znaki od początku i wpływ M. Nighta Shyamalana jest oczywisty, ale dzieje się tak dlatego, że obaj reżyserzy czerpią z tych samych źródeł inspiracji. Nawet jeśli wymaga przewidywalnego podejścia, „Nikt cię nie uratuje” znajduje sposób, aby utrzymać nas w napięciu. Film opiera się na tropach klasycznego horroru, zachowując najbardziej oczywiste odkrycia na ostatnią sekundę, dzięki czemu efekt końcowy jest niezwykle udany. To prawdziwy klejnot w swoim rodzaju.
Źródło: www.spoilertv.com